Listopad. Nigdy nie byłam jego fanką. Zazwyczaj kojarzył mi się z coraz krótszymi dniami, usypiającym deszczem, nieprzyjemnym chłodem na przystanku w oczekiwaniu na autobus i wieczorną zadymką smogową. Listopad zawsze był taki nijaki, taki bezpłciowy, pomiędzy późnymi wspomnieniami lata, a powoli zbliżającą się zimą. Ale listopad Anno Domini 2018 był wyjątkowy. Ciepły, pełen słońca i kolorów, fotogeniczny. Beskidy były pełne turystów.
Szlak, jaki sobie upatrzyłam, składał się z trzech jesiennych kolorów: żółtego, czerwonego i zielonego. Liczył nieco ponad 20 słonecznych kilometrów. Przez większość z nich wędrowałam sama. Fajnie jest czasem uciec od tłumów i wejść na mniej uczęszczane ścieżki. Całe szczęście w Beskidzie Śląskim są takie miejsca. ;)